sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział I

       - Cam, Brand wlepia swoje oczy w ciebie od pięciu minut co najmniej.
- Lil to dlatego, że zasłaniam mu widok na ciebie.- odpowiedziałam mojej przyjaciółce cicho, tak aby stary pan Capouch nie usłyszał. Nie pamiętam skąd wzięło się jego przezwisko, ale tak wszyscy go nazywają. 
- Podejrzewam, że chce patrzeć na mnie, a wasze ... no powiedzmy sobie szczerze ... niezbyt szczupłe talie mu to uniemożliwiają.- wtrącił Will ze swoim łobuzerskim uśmiechem, który zdradzał, że sobie żartuje. I tak nie uchroniło go to jednak przed kuksańcem, który zadała mu Lili.
        - Panno Carstairs czy nie przeszkadzam panience zanadto ?- spytał stary nauczyciel swoim ironicznym tonem. Zwrócił tym samym wzrok wszystkich zebranych w klasie na szatynkę, która z zakłopotaniem wymamrotała przeprosiny. I aż nazbyt gorliwie zaczęła czytać podręcznik.
Gdy w sali zapanował już względny spokój, Capouch zaczął prowadzić lekcję o historii neflim i jakiejś ważnej bitwie czy coś tam. Nie słuchałam go. Wolałam pomyśleć jak zabić demona na tysiąc sposobów niż znać szczegóły durnej wojny sprzed 100 lat.
        Zadzwonił dzwonek. Wzięłam torbę i tak jak wszyscy, szybko się spakowałam. Musiałam poczekać na Willa, on tak jak ja miał teraz zajęcia sztuk walki. Lili w tym czasie uczyła się run.
Mój przyjaciel spakował już plecak i stał obok mnie. Ruszyliśmy korytarzem w stronę prawego skrzydła akademii. Tak... uczę się w elitarnej Akademii Jonathana Pierwszego Nocnego Łowcy w Alicante.             
        Trzy lata temu moi rodzice powiedzieli przy obiedzie, że się przeprowadzamy do Idrisu. Nie przeszkadzało mi to, nawet mi się podobało. W rodzinnym mieście neflim spędzałam każde wakacje. 
Jest tam taki spokój i... czujesz już od pierwszego oddechu, że tam jest twoje miejsce, twój dom. Więc za każdym razem gdy musiałam wracać do NY, zduszałam w sobie tęsknotę. Teraz gdy tu mieszkam nic się nie zmieniło, z wyjątkiem tego, że teraz tęsknie za przyjaciółmi, których zostawiłam w wielkim mieście. Minęło już dwa miesiące od kiedy rozmawiałam i widziałam się Sophie. Pocieszam się tym, że za dwa miesiące kończę siedemnaście lat. I pewnie tak jak na każde moje urodziny dostanę dzień "wolności". Moja mama zrobi portal i będę mogła wybrać miejsce do którego chcę się przenieść. Wybiorę Nowy Jork tak jak co roku od trzech lat. I wtedy spotkam się z Soph.
        Wracając do rzeczywistości. 
- Will nie szturchaj mnie. Zamyśliłam się.
- Ca wiem, że nadal boli cię nasze rozstanie, ale to kiedyś minie. Spotkasz jeszcze osobę tak samo czarującą jak ja i równie przystojną... nie czekaj... nie ma takich cudownych i fascynujących ludzi jak ja.- uśmiechnął się z satysfakcją z udanego żartu, pokazując swoje białe, równe zęby. 
- Hahaha Will, pozwalam ci marzyć dalej.- powiedziałam ze śmiechem. Dodając już półgłosem nadal roześmiana- Tylko proszę cię nie mów nikogo o swoich fantazjach związanych ze mną.
-Ca o jakich fantazjach mówisz ? Już nie pamiętasz o naszych romantycznych... schadzkach?- po tym zdaniu wybuchnęłam głośnym śmiechem. Gdy już się uspokoiłam, powiedziałam;
- Chodź mój Oszołomie, bo spóźnimy się na zajęcia.- nazywałam go tak od naszego pierwszego spotkania. Czyli od jakiś 10 lat. Will stał niedaleko miejsca w którym otworzył się portal, przez który przeszłam razem z mamą. Wtedy jeszcze jako mały chłopiec, otworzył szeroko oczy i usta. Mamrotał, że pierwszy raz widzi coś takiego. A potem zobaczył moją mamę i powiedział;
- Clary Fray znaczy Morgenstern... Herondale to super, że mogę panią poznać. Jestem...
- Oszołomem- powiedziałam zadziornie, bo na mnie nie zwracał uwagi. Wtedy spojrzał na mnie, tak jakby dopiero mnie zobaczył, bo pewnie tak było. I powiedział- Jak mnie nazwałaś dziewczynko?
- Oszołomem chłopczyku.
         Po tamtej rozmowie jeszcze wiele razy się sprzeczaliśmy i przekomarzaliśmy, ale również w tamtej chwili zyskałam wakacyjnego przyjaciela. Jak się okazało później... najlepszego przyjaciela.
         Od małego brzdąca widząc jak mój tata walczy, a mama rysuje, chciałam być taka jak oni. Wszyscy wiedzą kim są moi rodzice, stawiają mi większe wyzwania i mówią, że skoro mam takich rodziców to powinnam dać sobie radę. I daje, tylko nie wiem czy dlatego, że moi rodzice są tym kim są, czy dlatego, że ciężko pracuję by robić to co robię. Nie mówię, że moi rodzice nie są super, bo są. Tylko... oni są nadopiekuńczy. Ja pragnę adrenaliny, a oni bezpieczeństwa.
-Ca znowu odleciałaś.- powiedział Will, odrzucając swoje czarne gęste włosy. Spojrzał mi w oczy i powiedział, dziwnie nieobecnie - Chciałbym wiedzieć o czym myślisz Ca.
         Zadzwonił dzwonek rozpoczynający zajęcia i pobiegłam za moim przyjacielem, który ruszył chwile przede mną. Znaleźliśmy się przed drzwiami prawego skrzydła. Will z szarmanckim ukłonem i uśmiechem na całej twarzy otworzył mi drzwi. A ja z zamieszaniem i głupkowatym uśmiechem na twarzy weszłam do budynku, a chłopak zaraz za mną.

niedziela, 21 grudnia 2014

       

Prolog


         Letnie powietrze owiewało moją twarz. Było to dziwne w oszklonej oranżerii, która wyglądała pięknie oświetlona blaskiem zachodzącego słońca. Stałam na dachu instytutu, obok mnie stał Jace. Był zdenerwowany. Wdziałam to w sposobie jakim się poruszał. Wszystkie mięśnie miał napięte, choć na twarzy miał wypisany spokój. Ze zdenerwowaniem podał mi rękę. Przyjęłam ten gest z ulgą.
Spojrzałam na niego. Zastanawiał się nad czymś. Miał ten zacięty wyraz twarzy, który znam tak dobrze. Zaczęłam się martwić. Może stało się coś złego. Albo chce powiedzieć mi coś ważnego.
-Jace stało się coś ?- spytałam lekko zachrypniętym głosem. Spojrzał na mnie z miłością. Tak dobrze znaną. Tak samo patrzyłam na niego.
-Nie Clary... nic się nie stało.- uśmiechnął się. Stanął wprost przede mną.
-Pamiętasz co napisałem ci w noc której zmarłem ?- Pamiętam wszystko jakby to było wczoraj. To pierwsza noc którą spędziłam z Jace'm. Byliśmy wtedy w Alicante. A on poszedł walczyć z Jonathanem. Zostawił mi list. Był pewien, że idzie na śmierć. Należę do Ciebie. Możesz robić ze mną, co tylko chcesz, a ja ci pozwolę. Możesz poprosić mnie o cokolwiek, a ja stanę na głowie, próbując Cię uszczęśliwić. Moje serce mówi mi, że to jest najlepsze i największe uczucie, jakiego mogłem doświadczyć. Jednak moja podświadomość wie o różnicy pomiędzy pragnieniem tego, czego nie mogę mieć, a tym, czego pragnąć nie powinienem. Nie powinienem Cię chcieć.
Przez całą noc widzę jak śpisz. Widzę jak blask księżyca przybywa i odchodzi, rzucając czarne i białe cienie na Twoją twarz. Nigdy nie widziałem czegoś piękniejszego. Myślę o życiu, jakie moglibyśmy mieć, gdyby sprawy potoczyły inaczej - o życiu, gdzie ta noc nie jest pojedynczym wydarzeniem, niezależnym od wszystkiego innego, lecz każdą nocą. Ale rzeczy nie są inne, a ja nie mogę na ciebie patrzeć bez uczucia, jakbym oszukał cię w swojej miłości..”
*
-Napisałem, że nie powinienem cię chcieć, a jednocześnie tak bardzo chciałem być tylko twój, a ty tylko moja. Marzyłem o byciu z tobą. Ale wtedy wydawało się to niemożliwe. Teraz wierzę, a moja miłość do ciebie to jedyna pewna rzecz w moim życiu.- Delikatnie musnął moje usta swoimi, a potem przykląkł na jedno kolano i patrzy w górę. Prosto w moje oczy. W moją duszę. Wiedziałam o co zapyta. Nie bałam się tej chwili. Byłam szczęśliwa. I od zawsze wiedziałam jakiej odpowiedzi udzielę na pytanie, które zaraz mi zada.
       -Clarisso Frey-Morgenstern. Jesteś pierwszym marzeniem, jedynym marzeniem, o którym nie mogłem nie marzyć. Jesteś pierwszym marzeniem mojej duszy i począwszy od tego marzenia, mam nadzieję, nadejdą następne marzenia, przez całe życie. Kocham cię Clary, tak bardzo cię kocham... Czy uczynisz mi ten zaszczyt i będziesz moją żoną ? Obiecuję cię kochać i wspierać jak tylko potrafię. Przysięgam na anioła, że do końca życia  cię nie opuszczę. A jeśli jest jakieś życie po życiu to wtedy także będę cię kochał i będę przy tobie.- zrobił przerwę i nabrał powietrza. Nadal patrzyłam w jego oczy. W jego piękne i cudowne oczy.
-Tylko jeśli ty uszynisz mi zaszczytu i będziesz moim mężem.-powiedziałam drżącym głosem uśmiechając się. Doprowadziłam go tym zdaniem do wybuchu śmiechu. Szczerego i nie wymuszonego śmiechu.
- Czy ty chcesz podbudować moje ego ? -spytał zanosząc się śmiechem.
- Tak,Jace!- Wykrzyknęłam radośnie klękając naprzeciwko niego. Zbliżyłam twarz do jego twarzy, mocno przytuliłam i pocałowałam.
On wiedział, że to odpowiedz na oba pytania.