- Lil to dlatego, że zasłaniam mu widok na ciebie.- odpowiedziałam mojej przyjaciółce cicho, tak aby stary pan Capouch nie usłyszał. Nie pamiętam skąd wzięło się jego przezwisko, ale tak wszyscy go nazywają.
- Podejrzewam, że chce patrzeć na mnie, a wasze ... no powiedzmy sobie szczerze ... niezbyt szczupłe talie mu to uniemożliwiają.- wtrącił Will ze swoim łobuzerskim uśmiechem, który zdradzał, że sobie żartuje. I tak nie uchroniło go to jednak przed kuksańcem, który zadała mu Lili.
- Panno Carstairs czy nie przeszkadzam panience zanadto ?- spytał stary nauczyciel swoim ironicznym tonem. Zwrócił tym samym wzrok wszystkich zebranych w klasie na szatynkę, która z zakłopotaniem wymamrotała przeprosiny. I aż nazbyt gorliwie zaczęła czytać podręcznik.
Gdy w sali zapanował już względny spokój, Capouch zaczął prowadzić lekcję o historii neflim i jakiejś ważnej bitwie czy coś tam. Nie słuchałam go. Wolałam pomyśleć jak zabić demona na tysiąc sposobów niż znać szczegóły durnej wojny sprzed 100 lat.
Zadzwonił dzwonek. Wzięłam torbę i tak jak wszyscy, szybko się spakowałam. Musiałam poczekać na Willa, on tak jak ja miał teraz zajęcia sztuk walki. Lili w tym czasie uczyła się run.
Mój przyjaciel spakował już plecak i stał obok mnie. Ruszyliśmy korytarzem w stronę prawego skrzydła akademii. Tak... uczę się w elitarnej Akademii Jonathana Pierwszego Nocnego Łowcy w Alicante.
Trzy lata temu moi rodzice powiedzieli przy obiedzie, że się przeprowadzamy do Idrisu. Nie przeszkadzało mi to, nawet mi się podobało. W rodzinnym mieście neflim spędzałam każde wakacje.
Jest tam taki spokój i... czujesz już od pierwszego oddechu, że tam jest twoje miejsce, twój dom. Więc za każdym razem gdy musiałam wracać do NY, zduszałam w sobie tęsknotę. Teraz gdy tu mieszkam nic się nie zmieniło, z wyjątkiem tego, że teraz tęsknie za przyjaciółmi, których zostawiłam w wielkim mieście. Minęło już dwa miesiące od kiedy rozmawiałam i widziałam się Sophie. Pocieszam się tym, że za dwa miesiące kończę siedemnaście lat. I pewnie tak jak na każde moje urodziny dostanę dzień "wolności". Moja mama zrobi portal i będę mogła wybrać miejsce do którego chcę się przenieść. Wybiorę Nowy Jork tak jak co roku od trzech lat. I wtedy spotkam się z Soph.
Wracając do rzeczywistości.
- Will nie szturchaj mnie. Zamyśliłam się.
- Ca wiem, że nadal boli cię nasze rozstanie, ale to kiedyś minie. Spotkasz jeszcze osobę tak samo czarującą jak ja i równie przystojną... nie czekaj... nie ma takich cudownych i fascynujących ludzi jak ja.- uśmiechnął się z satysfakcją z udanego żartu, pokazując swoje białe, równe zęby.
- Hahaha Will, pozwalam ci marzyć dalej.- powiedziałam ze śmiechem. Dodając już półgłosem nadal roześmiana- Tylko proszę cię nie mów nikogo o swoich fantazjach związanych ze mną.
-Ca o jakich fantazjach mówisz ? Już nie pamiętasz o naszych romantycznych... schadzkach?- po tym zdaniu wybuchnęłam głośnym śmiechem. Gdy już się uspokoiłam, powiedziałam;
- Chodź mój Oszołomie, bo spóźnimy się na zajęcia.- nazywałam go tak od naszego pierwszego spotkania. Czyli od jakiś 10 lat. Will stał niedaleko miejsca w którym otworzył się portal, przez który przeszłam razem z mamą. Wtedy jeszcze jako mały chłopiec, otworzył szeroko oczy i usta. Mamrotał, że pierwszy raz widzi coś takiego. A potem zobaczył moją mamę i powiedział;
- Clary Fray znaczy Morgenstern... Herondale to super, że mogę panią poznać. Jestem...
- Oszołomem- powiedziałam zadziornie, bo na mnie nie zwracał uwagi. Wtedy spojrzał na mnie, tak jakby dopiero mnie zobaczył, bo pewnie tak było. I powiedział- Jak mnie nazwałaś dziewczynko?
- Oszołomem chłopczyku.
Po tamtej rozmowie jeszcze wiele razy się sprzeczaliśmy i przekomarzaliśmy, ale również w tamtej chwili zyskałam wakacyjnego przyjaciela. Jak się okazało później... najlepszego przyjaciela.
Od małego brzdąca widząc jak mój tata walczy, a mama rysuje, chciałam być taka jak oni. Wszyscy wiedzą kim są moi rodzice, stawiają mi większe wyzwania i mówią, że skoro mam takich rodziców to powinnam dać sobie radę. I daje, tylko nie wiem czy dlatego, że moi rodzice są tym kim są, czy dlatego, że ciężko pracuję by robić to co robię. Nie mówię, że moi rodzice nie są super, bo są. Tylko... oni są nadopiekuńczy. Ja pragnę adrenaliny, a oni bezpieczeństwa.
-Ca znowu odleciałaś.- powiedział Will, odrzucając swoje czarne gęste włosy. Spojrzał mi w oczy i powiedział, dziwnie nieobecnie - Chciałbym wiedzieć o czym myślisz Ca.
Zadzwonił dzwonek rozpoczynający zajęcia i pobiegłam za moim przyjacielem, który ruszył chwile przede mną. Znaleźliśmy się przed drzwiami prawego skrzydła. Will z szarmanckim ukłonem i uśmiechem na całej twarzy otworzył mi drzwi. A ja z zamieszaniem i głupkowatym uśmiechem na twarzy weszłam do budynku, a chłopak zaraz za mną.